Recenzja serialu

Kreskostoria Polski (2012)
Bartosz Kędzierski

Mieszko, Mieszko, mój koleżko

Uwspółcześnienie skostniałego teoretyczno-historycznego języka odbywa się tu po linii najmniejszego oporu i polega na nieudolnych próbach uchwycenia młodzieżowego slangu.
Zanim jeszcze na ekranie ochrzczono Polskę, a kreskówkowy Mieszko I pojął za żonę animowaną Dobrawę, już chciałem brać kurs na państwo pruskie. Pomijam nawet żenujące show, które na pokazie prasowym rozkręcili twórcy serialu (w swojej krytyce tuzów gatunku pokroju Pixara przypominali małego pieska podskakującego tak, aby jego głowa choć na chwilę zrównała się z głową Pana). Kto jednak wpadł na pomysł, żeby film przeznaczony dla kin 5D promować wśród stołecznych dziennikarzy za pomocą zwykłej, "dwuwymiarowej" kopii? W obliczu faktu, iż wstrząsy, smród i pryskająca woda byłyby najprawdopodobniej jedynymi ciekawymi elementami seansu, wydaje się to samobójczą strategią.

Autorzy, w tym Bartek Kędzierski, są z siebie zadowoleni i prześcigają się we wzajemnych komplementach. Zachwalają swoją przekorę, głaszczą się po głowach za trud włożony w animowanie bohaterów, chwalą za zrewidowanie podręcznikowej wersji rodzimej historii. Już pierwsze minuty pilotażowego odcinka ich serialu weryfikują jednak tę piękną opowieść: "Kreskostoria Polski" to pozbawiony humoru i narracyjnego polotu efekt desperackiej próby nadążania za modą na popkulturowy rewizjonizm.

Uwspółcześnienie skostniałego teoretyczno-historycznego języka odbywa się tu po linii najmniejszego oporu i polega na nieudolnych próbach uchwycenia młodzieżowego slangu, zaś kolejne skecze przypominają najlepsze "kawałki" z dorobku polskich stand-uperów (wiem, oksymoron). Całość ma w alegoryczny sposób odnosić się do politycznego i społecznego kształtu współczesności, ale i ta sztuka się twórcom nie udaje – starając się na siłę zamienić animowane postaci w egzemplifikacje dzisiejszej wrażliwości, negują istotę własnego dzieła. W bohaterach nie tli się życie, są jedynie elementami kolejnych, nieśmiesznych gagów.   

Nie dziwi mnie, że PISF wyłożył pieniądze na produkcję "Kreskostorii", bo przecież film już "na papierze" wpisuje się w jego misyjną działalność. Pytanie, dlaczego akceptując próbę odbrązowienia polskich dziejów, zadowalają się półproduktami? Wszystko, co ciekawe w produkcji Kędzierskiego, skończyło się na etapie pomysłu. Animowany Mieszko raczej nie będzie Waszym koleżką.
1 10 6
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?